św. Weronika Giuliani

6. Wołanie pełne tęsknoty

17 stycznia 2020

„Powróć, mój Panie, Miłości mojej duszy. No już, pośpiesz się i nie opóźniaj. Przyjdź, przyjdź, moje najwyższe Dobro i ze względu na Twą litość nie odrzucaj mnie. Przyjdź i spraw, abym mogła Cię objąć, ucałować i zjednoczyć się całkowicie z Tobą. Abym już nigdy nie odłączyła się od mojego Dobra. Zapraszam Cię i oczekuję, moje ukochane Dobro. Przyjdź, przyjdź. Obejmij mnie, złącz mnie całą z Twoją miłością”.

Słowa te, pochodzące z jednego z listów Weroniki napisanych do Pana Jezusa, są przykładem modlitwy pełnej pasji, z jaką ona zwracała się do swojego Ukochanego. Było to wołanie pełne zaangażowania, tęsknoty, żarliwości. Napisała te słowa, mając prawie czterdzieści lat. Po ponad dwudziestu latach spędzonych w klasztorze Mniszek Klarysek Kapucynek uczucia do Oblubieńca nie straciły nic ze swej świeżości, przeciwnie, miłość stale się pogłębiała, dojrzewała, coraz pełniej przenikając życie i osobę Weroniki. W swoich zapiskach notowała jednak, że nie zawsze tak było.

Dziecięca fascynacja

Od wczesnego dzieciństwa Pan obdarzał ją nadzwyczajnymi łaskami, na które nie od razu potrafiła odpowiedzieć z całym zaangażowaniem, na jakie było ją stać. Uczyła się tego przez całe życie.

Gdy kilkuletniej Urszuli objawił się Jezus w postaci małego chłopca, dziewczynka zachwyciła się Jego niezwykłym pięknem. Nie mogła przestać o Nim myśleć, stale Go szukała, chcąc znów Go zobaczyć. Od tej pory nic innego jej się nie podobało i nie sprawiało przyjemności. W ten sposób zaczęła się fascynacja, która trwała przez następne sześćdziesiąt lat. Bóg objawiał się Weronice, dając jej poznać swą wielką miłość do niej i do wszystkich ludzi, pozostając jednocześnie stale ukrytym. Wyzwalał w niej w ten sposób gorącą tęsknotę prowadzącą do żarliwej modlitwy.

Opieszałość i lenistwo

W dzienniku Weronika wspominała po latach swoją opieszałość i lenistwo. Twierdziła, że pomimo wyjątkowych darów, jakie otrzymywała, nie bardzo chciała się angażować w relację z Panem, była uparta i skupiona na sobie. Nieskora, by słuchać Bożych natchnień i być im posłuszną, wolała bawić się i czynić to, co sobie wcześniej zaplanowała. Jezus jednak pozostawał cierpliwym przewodnikiem i nie zniechęcał się w pobudzaniu przyszłej mniszki do wiary i miłości. Tłumaczył jej, że łaski i natchnienia, które otrzymywała, mogła przyjmować lub odrzucać, ale były to decyzje nieodwracalne: nigdy nie powtórzy się możliwość otrzymania raz ofiarowanej łaski; będą następne, ale ta zmarnowana przepadnie na zawsze. Po latach Weronika będzie bardzo cierpiała, gdy Bóg pozwoli jej poznać ilość darów, które odrzuciła bądź zlekceważyła.

Zdarzały się też sytuacje, których jako mała dziewczynka po prostu nie rozumiała. Przykładem słów, które mała Urszula interpretowała zgodnie ze swoim dziecięcym myśleniem, była prośba Pana Jezusa, aby cała Mu się oddała. W dzienniku, już jako dojrzała kobieta, wspominała: „Czułam, że znowu mnie o to prosi, i złościłam się na Niego, i mówiłam z całą prostotą: «Nie widzisz mnie, Panie, że jeszcze nie mogę zostać mniszką? Jestem za mała; ale bądź spokojny, chcę nią być bezwarunkowo; i jeszcze raz Ci to powtarzam». I czułam, że On chciał mojego serca właśnie w tym momencie; i nie rozumiałam. Mówiłam: «Będziesz je miał, mój Jezu, już teraz jest Twoje; a potem uczynię Ci z niego dar absolutny, gdy zostanę mniszką»”. Pan Jezus pragnął, aby Urszula oddawała Mu swój czas, uwagę, by była Mu posłuszna, by dawała Mu się prowadzić. Ona tymczasem sądziła, że Bóg chciał od niej niemożliwego: by została mniszką, nie mając nawet dziesięciu lat. Tłumaczyła Mu zatem z dziecięcą prostotą, że jeszcze nie może spełnić Jego pragnienia. Nawet złościła się na Jego upór, sądząc, że nie rozumie, o co prosi.

Rozkochana w Bogu

Z czasem Bóg rozkochiwał w sobie Urszulę coraz bardziej, zniechęcając jednocześnie dziewczynę do kierowania swej uwagi i uczuć na jakiekolwiek osoby czy sprawy poza Nim. Miała trwać w milczeniu, w umartwieniu, na modlitwie. W dzienniku wspominała, że pewnego razu chciała zajrzeć przez okno, aby zaspokoić swoją ciekawość. Gdy coś na zewnątrz przykuło jej uwagę, zaingerował Pan: „Zdawało mi się, że Ukrzyżowany mówił mi: «Zostaw te grzeszne dociekania. Przyjdź do Mnie». Mówiąc tak, oderwał ramię od krzyża, a ja wchodziłam na stół, aby ucałować Jego bok, i On obejmował mnie mocno przez długi czas. Pozostawałam jakby poza sobą i nie miałam odwagi, aby zbliżać się do żadnego okna. Wydawało mi się też, że zapominałam wtedy o wszelkich sprawach światowych”.

Jezus był więc stale obecny w życiu dziewczyny i stawiał jej konkretne wymagania, wychowując do coraz pełniejszego oddania swojego życia Bogu. Jednocześnie nie szczędził jej nadzwyczajnych łask, aby rozpalać jej serce.

Ważnym i jednocześnie bardzo trudnym etapem w życiu modlitwy Weroniki były pierwsze lata spędzone w klasztorze. Dotychczas modliła się pod wpływem uczuć i natchnień. Sama zarządzała swoim czasem. Po dołączeniu do wspólnoty sióstr musiała podporządkować się monotonnemu rytmowi codziennego życia i modlitwy. Weronika nie potrafiła włączyć się w modlitwę liturgiczną, odmawianą przez siostry w chórze zakonnym, która stanowiła dla niej prawdziwą udrękę. Brakowało jej wcześniejszej spontaniczności, czuła, że sztywne ramy planu dnia ograniczają jej wolność. Potrzebowała wielu miesięcy, aby recytowane słowa psalmów stały się modlitwą, która angażuje również serce. Zaczęła odkrywać piękno roku liturgicznego z jego okresami i kolejnymi świętami. Pan Bóg wybierał sobie szczególne dni uroczystości, aby obdarzać Weronikę specjalnymi łaskami.

Pośredniczka

Młoda mniszka odkrywała też swoje „powołanie w powołaniu”, którym była modlitwa wstawiennicza. Nazywała samą siebie „Mezzana”, czyli pośredniczką. Podobnymi słowami określał ją sam Jezus. Stawała na modlitwie jako pośredniczka pomiędzy Bogiem i grzesznikami. Najczęściej modliła się za osoby tkwiące w grzechu ciężkim oraz za dusze cierpiące w czyśćcu. Przykład zanoszonej przez Weronikę modlitwy wstawienniczej możemy znaleźć w dzienniku: „W jednej chwili udzielał mi gorącego pragnienia nawrócenia grzeszników, a ja z serca o to błagałam. Wykonywałam różne rodzaje umartwień, aby otrzymać tę łaskę, i często obejmując Ukrzyżowanego, którego miałam w celi, mówiłam: «Panie, nie chcę Cię puścić, dopóki nie usłyszę, że chcesz nawrócić do siebie jakąś duszę. Tak, mój Boże, jako że mój głos jest nieskuteczny, niech mówią za mnie te Twoje Rany»”.

Weronika nie tylko modliła się za grzeszników, ale ofiarowała za nich również przychodzące cierpienie: „Wydawało mi się wtedy, że Pan ukazał mi mnogość dusz, wszystkie znajdowały się nad wielką przepaścią. I Pan powiedział mi: «Powierzam ci je: czego chcesz?». Ja poprosiłam o zbawienie wspomnianych dusz i z serca mówiłam: «Mój Boże, ufam, że przez zasługi Twojej najświętszej męki nawrócisz je wszystkie do siebie». I On powiedział mi, abym podjęła jakieś cierpienie. Och! Boże! Przyszło mi tak wielkie pragnienie cierpienia dla zbawienia wspomnianych dusz! W tym momencie wróciłam do siebie i przez całą noc nie czyniłam nic innego, jak tylko pokuty”.

Wyrywanie dusz złemu duchowi pociągało za sobą dramatyczne konsekwencje: „Podczas, gdy czyniłam pokuty, wydawało mi się, że całe piekło się rozpętało: słyszałam wiele hałasów, wycia, zgrzyty, syki jakby węży. W końcu wydawało mi się, że słyszałam zamieszanie głosów, ale nie mogłam zrozumieć, co mówiły. Pamiętam jedynie, że w końcu powiedziały: «Jesteś przeklęta! Zapłacisz nam!»”. W tej walce Weronika nigdy nie zostawała sama. Wielokrotnie umacniał ją sam Jezus oraz Jego Matka. Usłyszała od Niego na przykład: „Moja oblubienico, przyjemne Mi są twoje uczynki miłosierdzia, które czynisz dla tych, którzy są w Mojej niełasce, potwierdzam, że jesteś pośredniczką, jak tego pragniesz”.

Pragnienie cierpienia

W swoich notatkach Weronika wiele razy wspomina o przeżywaniu sakramentu pokuty i pojednania. Czasem przystąpienie do niego wiązało się w wewnętrzną walką: „Wielkie utrapienie przeżyłam, aby zdecydować się na spowiedź generalną, jako że nie miałam na to naprawdę ochoty. Tymczasem pozostawałam w mękach śmiertelnych z powodu przeszłego życia, które mi się uprzykrzyło; ale nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym spowiednikowi i obawiałam się, że jest to poważna rzecz. Trwałam w tym stanie przez dłuższy czas. […] W końcu wyspowiadałam się. Wydawało mi się, że przeszłam ze śmierci do życia”.

Im mocniej serce Weroniki płonęło z miłości, tym bardziej pragnęła cierpienia, aby łączyć swój ból z męką Zbawiciela. Pozostało wiele modlitw, w których autorka dziennika błaga Pana o zjednoczenie z Nim w Jego pasji. Nie prosiła o znaki zewnętrzne. Pragnęła jedynie bólu, który mogłaby znosić w skrytości, tak jak działo się to przez wiele lat z koroną cierniową. Stale odczuwała ból zadawany jej przez kolce raniące głowę, ale nikt inny tego nie widział. Nawet siostry nie miały pojęcia o tym darze, chociaż widziały, że Weronika cierpi, że puchnie jej głowa i twarz. Ona sama nie chciała się przyznać, co jest przyczyną tych symptomów. Pokornie poddawała się bolesnym badaniom lekarzy, którzy nie potrafili znaleźć naturalnej przyczyny ani wyleczyć jej schorzeń. Swoimi działaniami zadawali jej jedynie jeszcze większy ból.

Dar stygmatów

Wielokrotnie błagała Jezusa: „«Mój Oblubieńcze, ukrzyżuj mnie wraz z Tobą. Tak, tak, moje ukochane Dobro, pozwól mi odczuć ból i cierpienia Twoich świętych stóp i dłoni. Nie opóźniaj się już. Teraz jest czas; ukrzyżuj mnie z Tobą, mój ukochany Oblubieńcze». Mówiąc tak, podchodziłam do Jego świętych ran, całowałam je i mówiłam: «Mój Oblubieńcze ukrzyżowany, proszę Cię o te Twoje gwoździe». Następnie zwracałam się do Jego boku i mówiłam: «Serce mojego serca, kiedy przeszyjesz na wylot to moje serce? Czekam, dalej, dalej, mój Boże, oto moje serce i ja cała»”.

Pan wysłuchał tych natarczywych próśb Weroniki. Po wielu przygotowaniach otrzymała dar stygmatów Jego męki. Jezus zdecydował jednak, że tym razem znaki będą widoczne dla innych. W swoim dzienniku wspominała: „Jak tylko zostałam zraniona. […] Pan potwierdził, że jestem Jego oblubienicą; powierzył mnie swojej Matce; oddał mnie na zawsze pod Jej opiekę; i znów mi powiedział: «Cały jestem dla ciebie; proś mnie o jaką chcesz łaskę, a spełnię ją». Odpowiedziałam: «Nigdy nie oddzielaj mnie od Ciebie»”.

Wszystko, co w sercu

To tylko nieliczne przykłady modlitwy świętej Weroniki Giuliani. Chociaż była wielką mistyczką, obdarzoną niezliczonymi nadzwyczajnymi darami, jej modlitwa była prosta, a ona sama na co dzień stosowała środki dostępne również dzisiaj. Uczyła się z wiarą przeżywać modlitwę liturgiczną, przede wszystkim mszę świętą, podczas której Pan często obdarowywał ją niezwykłymi doznaniami. W przyjmowaniu i przeżywaniu powołania fundamentalne znaczenie miała dla niej spowiedź święta. Dzięki posłuszeństwu kolejnym spowiednikom Weronika nigdy nie dała się oszukać złemu duchowi, ale wiernie wypełniała wolę Bożą.

Piękne jest doświadczenie rozwoju modlitwy wraz z dojrzewaniem osoby. Mała Urszula modliła się z prostotą dziecka, z czasem rozumiała coraz więcej i bardziej angażowała się w relację z Panem. Nie zatraciła jednak postawy szczerości i stawania przed Nim w prawdzie. Modlitwa była przestrzenią wyrażania tęsknoty za Panem, radości, miłości, ale również złości czy niecierpliwości. Weronika nie próbowała udawać, wyrażała przed Bogiem wszystko, co przeżywała w sercu.

Mniszka może być dla nas również przykładem wytrwałości na modlitwie. Były prośby, które zanosiła do swego Oblubieńca przez wiele lat, zanim zostały wysłuchane. Nie wahała się również przyjmować cierpienia, wstawiając się za innymi. Modlitwa nie była więc dla niej jedynie słowami wypowiadanymi w określonym momencie. Kultywowała ją przez całe życie, całkowicie się w nią angażując.

 

Judyta Katarzyna Woźniak OSCCap, tekst opublikowany w: Głos Ojca Pio nr 1 (121) styczeń/luty 2010

Polecamy: glosojcapio.pl oraz: e-serafin.pl

Może Cię również zainteresować