Ci, którzy spotkali św. Franciszka z Asyżu, nie mieli wątpliwości, że oto stoi przed nimi człowiek szczęśliwy. Jego słowa tchnące optymizmem podnosiły na duchu i dawały nadzieję. Przygnębieni już po krótkiej z nim rozmowie odchodzili przemienieni. Kard. Hugolin zaświadczył, że: „nigdy nie był aż tak zmieszany, czy wzburzony w duchu, żeby po spotkaniu i rozmowie ze świętym ojcem, nie odeszła od niego wszelka pochmurność i nie stał się znów pogodny” (Vb 80). Błogosławieństwo, które na Alwerni napisał dla brata Leona, uwolniło go od uporczywej pokusy i przywróciło utracony pokój serca (por. LegM XI,9,5). O szczęściu Franciszka świadczył jego sposób bycia, a nade wszystko twarz, bo „promieniował dziwną słodyczą i pogodą wewnętrzną i zewnętrzną” (Legm III,3,4). Jego szczęście mające swe źródło w Bogu, było trwałe i niezależne od niesprzyjających czynników zewnętrznych oraz bólu, który towarzyszył mu niemal stale, z różnym natężeniem.
Pojęcie szczęścia w życiu Franciszka ewaluowało. O ile początkowo upatrywał je w dostatnim życiu, sławie i szlachectwie, o tyle spotkanie z Chrystusem zaowocowało zmianą myślenia i wartościowania. Odkrycie Bożej miłości i zachwyt kenozą Chrystusa doprowadziły go do odkrycia, że źródłem prawdziwego szczęścia jest życie w bliskości z Bogiem i możliwość poświęcenia się czynnej miłości bliźniego na wzór Syna Bożego, zgodnie ze słowami: „więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” (Dz 20,35). Odtąd jego życie stało się ciągłym dawaniem, troską o dobro drugiego, a szczególnie o jego duszę: „nie szukał swego, ale zważał głównie na to, co sprzyja zbawieniu innych” (VbF 71,1).
Zapatrzony w Chrystusa pragnął upodobnić się do Niego przez podążanie Jego śladami. Ta myśl zdeterminowała jego życie, gdyż według Celańczyka: „głównym [jego] pragnieniem i najszczytniejszym postanowieniem było zachowanie we wszystkich i poprzez wszystko świętej Ewangelii oraz doskonałe naśladowanie nauki i postępowania Pana naszego Jezusa Chrystusa, z całą pilnością, całym staraniem, z całym pragnieniem ducha, z całym żarem serca” (VbF 84,1). To naśladowanie Ukrzyżowanego realizował na drodze pokuty obejmującej pielęgnację trędowatych, materialną i duchową pomoc ubogim, surową ascezę, trud głoszenia, wytrwałe znoszenie fizycznych dolegliwości oraz trudności w zakonie. To wszystko stanowiło Franciszkową drogę krzyża, która nie tylko nie pozbawiła go szczęścia, ale współtworzyła je i solidnie umocniła, gdyż „pragnął być we wszystkim podobny do Ukrzyżowanego Chrystusa, który ubogi, bolejący i obnażony wisiał na krzyżu” (LegM XIV,4,5).
Gdy Franciszek w samotności opłakiwał winy swej młodości oraz błagał Boga o przebaczenie, „ogarnęła go wielka radość, gdy otrzymał zapewnienie o zupełnym odpuszczeniu wszystkich grzechów” (Legm II,3,1). Szczęście uwolnienia z brzemienia winy i otrzymanego przebaczenia powielał później, sam stając się rozjemcą zwaśnionych i głosicielem pokoju. Swych braci zachęcał: „Jak ustami głosicie pokój, tak jeszcze więcej pokoju miejcie w swych sercach”(De inceptione 38,7). Życie w stanie łaski uświęcającej i posłuszeństwo głosowi sumienia dawały mu swobodę i przejrzystość w kontaktach z ludźmi oraz łatwość wykonywania codziennych obowiązków: „Z powodu czystości świętego sumienia cieszył się tak wielkim namaszczeniem radości, że duchem nieustannie wznosił się ku Bogu, dlatego radował się ustawicznie we wszystkich swoich pracach” (Legm III,3,4).
Szczęściem napawała go świadomość posiadania w niebie Ojca, który stale o nim pamięta i obdarza łaską i życiem. Echo tej radości wybrzmiewa w okrzyku: „O, jak chwalebna to rzecz mieć w niebie świętego i wielkiego ojca! (1LW 11). Świadomy bycia częścią stworzonego świata, plasował się w otoczeniu innych bytów i nazywając je braćmi i siostrami, z podziwem i wdzięcznością zachęcał wszystkie do wychwalania Boga. Stworzenie objawiało mu Boga i czyniło szczęśliwym, zgodnie ze świadectwem pierwszych towarzyszy: „widywaliśmy go, jak bardzo zawsze radował się, wewnętrznie i zewnętrznie, prawie ze wszystkimi stworzeniami, dotykał ich i chętnie je oglądał, tak iż jego duch zdawał się być nie na ziemi, lecz w niebie” (CAss 88,8). Jego serce przepełniała wdzięczność tak charakterystyczna dla ludzi szczęśliwych, czego wyrazem jest Pieśń Słoneczna, którą napisał w okresie dotkliwego cierpienia fizycznego i duchowego. Utwór sławiący Boga za całe stworzenie kończy się wezwaniem do wdzięczności i chwalenia Boga: „Chwalcie i błogosławcie mojego Pana, dziękujcie Mu i służcie z wielką pokorą” (PSł14).
Mniej więcej rok później powstał inny tekst, który wiele mówi na temat Franciszkowego szczęścia. To podyktowany niedługo przed śmiercią Testament. Już na początku Franciszek wskazuje na zasadniczy wybór życia na marginesie społeczeństwa, wśród trędowatych i ostatnich: uniżenie na wzór Chrystusowej kenozy. To bycie mniejszym wśród najbardziej pogardzanych było dla Biedaczyny prawdziwym szczęściem i wypełnieniem powołania, tak bowiem odczytał charyzmat braci mniejszych. W regule polecił zapisać: „I powinni się cieszyć, gdy przebywają wśród ludzi prostych i wzgardzonych, chorych i trędowatych, i żebraków przy drogach”(1Reg9,2). Dalej tekst Testamentu opowiada o innej przestrzeni, w której Franciszek czuł się szczęśliwy: wybór radykalnego ubóstwa: „A ci, którzy przychodzili przyjąć ten sposób życia, rozdawali ubogim wszystko, co mogli posiadać i zadowalali się jedną tuniką połataną od spodu i z wierzchu, sznurem i spodniami. I nie chcieliśmy mieć więcej” (T16-17).
Rezygnacje ze wszystkiego, co mógł posiadać przygotowywała w jego sercu miejsce na miłość do Boga i braci. Relacje biograficzne zawierają liczne opisy szczęścia i radości pierwszych braci, prowadzących prawdziwie ubogie życie: „Święte ubóstwo, które nieśli ze sobą jako jedyne zapasy, sprawiało, że mieli siły do pracy, byli gotowi do posłuszeństwa i do odbywania podróży misyjnych. Ponieważ nie mieli niczego na ziemi, do niczego się nie przywiązywali, nie bali się niczego utracić. Wszędzie byli bezpieczni, nieskrępowani żadną obawą, wolni od wszelkich trosk. Ich ducha nie dręczył niepokój i bez troski myśleli o dniu jutrzejszym i o schronieniu na noc”(LegM IV,7,2-3).
Wiele światła na temat szczęścia Biedaczyny rzuca tekst zatytułowany „Radość doskonała”. Człowiekowi, który powierzył się Bogu i odkrył wartość Bożego dziecięctwa, nikt i nic nie jest w stanie odebrać szczęścia, które czerpie bezpośrednio od Boga. Taki był Franciszek, stale zjednoczony z Bogiem, odnoszący do Niego swe pragnienia i działanie, karmiący się Jego Słowem i obecnością. Słowo Boże napełniało go radością także w chwilach cierpienia. Gdy jeden z braci by ulżyć mu w chorobie zaproponował czytanie Słowa Bożego, usłyszał w odpowiedzi: „Bracie, znajduję codziennie w moim sercu tak wielką słodycz i pociechę w rozpamiętywaniu przykładów pokory Syna Bożego, że nawet gdybym żył aż do końca świata, nie byłoby mi aż tak bardzo potrzebne słuchanie lub rozważanie innych Pism” (CAss 79,4).
Szczęściem napełniała go świadomość życia dla chwały Bożej, czyli pełnienia Bożej woli. Zapytany, co wolałby – znosić tę bolesną chorobę, czy męczeństwo, odpowiedział: „Zawsze to było i jest mi droższe, to słodsze i łatwiejsze do przyjęcia, co Panu naszemu bardziej się podoba we mnie i ze mną zrobić, żeby zawsze się zgadzać z Jego jedynie wolą i we wszystkim być Mu posłusznym”(VbF 107,3). Ta uległość woli Bożej czyniła go w pełni dyspozycyjnym i napełniała jego serce pokojem tak, że mógł szczerze wyznać: „tak jestem zjednoczony z moim Panem, że jednakowo jestem zadowolony ze śmierci i z życia”(SpPerf 122). Braciom polecał: „Teraz zaś, skoro porzuciliśmy świat, nic innego nie mamy czynić, tylko spełniać wolę Pana i Jemu samemu się podobać”(1Reg 22,9).
Otwartość Franciszka na Boga, dyspozycyjność względem Jego woli stanowiły owoc wytrwałej współpracy z łaską, ale też jego troski, którą Tomasz z Celano opisał następująco: „chwalebny Święty przebywał sam ze sobą, chodził po przestrzeni swego serca, gotował w sobie godne Bogu mieszkanie. Dlatego poklask zewnętrzny nie porywał jego uszu, ani żaden głos nie potrafił wytrącić go z równowagi lub przerwać mu ogromu zajęć, jakie wykonywał” (VbF 43,4). Był człowiekiem wewnętrznie zintegrowanym: „Taka była w nim zgodność ciała z duchem, takie posłuszeństwo, że kiedy on usiłował osiągnąć świętość, to ono [ciało] nie tylko nie przeciwstawiało się, ale starało się go uprzedzać”(VbF 97,5).
Świadomość bycia w rękach Boga wlewała w jego serce pokój i czyniła w pełni obecnym i zaangażowanym tu i teraz, bez niepotrzebnego zamartwiania się przeszłością i bez lękliwych prób zabezpieczenia przyszłości. Franciszek nie snuł teoretycznych rozważań na temat szczęścia, nie upatrywał go w lepszym czasie, czy innym miejscu, ale doświadczał w przestrzeni braterstwa, którą tworzył z tymi, którzy go otaczali, których przyjmował bez żądań i oczekiwań, jako dar samego Boga. Bratu złamanemu trudnościami w życiu wspólnym radził: „Kochaj tych, którzy sprawiają ci te trudności i nie żądaj od nich czego innego, tylko tego, co Bóg ci da”(LM 5-6).
Franciszek pragnął stworzyć przestrzeń wspólnego życia, w której wszyscy czuliby się szczęśliwi, zainicjował więc koncepcję braterstwa rodzinnego, gdzie bracia mimo odmienności uznają swą równość, współodpowiedzialność i starają się wzajemnie sobie służyć. Rzeczywistość tą oddaje Relacja Trzech Towarzyszy: „ Darzyli się wzajemnie głębokim uczuciem miłości, służyli sobie i troszczyli się jeden o drugiego, jak matka o swego jedynego, ukochanego syna. Tak wielka była ich miłość, że wydawało się, iż łatwo wydadzą ciała swoje na śmierć nie tylko z miłości do Chrystusa, lecz również dla zbawienia duszy i ciała swoich współbraci” (3Soc 41,8). Gdy liczba braci wzrosła i pierwotne niewielkie braterstwo zaczęło przekształcać się w regularny zakon, Franciszek doświadczył niezrozumienia, a nawet odrzucenia ze strony niektórych braci. Jednak nawet ta trudna sytuacja nie pozbawiła go szczęścia i miłości do zakonu, bowiem wszystkie trudności powierzał Bogu: „Panie, Tobie polecam rodzinę, którą mi dałeś”(CAss 112,1).
Szczególnie ostatnie lata życia Biedaczyny były bardzo trudne: naznaczony stygmatami, które upokarzały go w oczach ludzi, wyczerpany fizycznie z powodu rozlicznych chorób, osamotniony w swej radykalnej koncepcji ewangelicznego życia, zdany na opiekę ze strony braci, a mimo to szczęśliwy, przed śmiercią wyznał: „Ja wykonałem, co do mnie należało, o tym, co do was należy, niech pouczy was Chrystus” (LegM XIV,3,4). O tym, że jedynie w Bogu upatrywał źródło szczęścia świadczy powtarzające się wielokrotnie w jego pismach utożsamienie Boga z dobrem: „Nie miejmy więc innych tęsknot, innych pragnień, innych przyjemności i radości oprócz Stwórcy i Odkupiciela, i Zbawiciela naszego, jedynego prawdziwego Boga, który jest pełnią dobra, wszelkim dobrem, całym dobrem, prawdziwym i najwyższym dobrem, który sam jeden jest dobry, litościwy, łagodny, miły i słodki, który sam jeden jest święty, sprawiedliwy, prawdziwy, wzniosły i prawy, który sam jeden jest życzliwy, bez winy, czysty, od którego i przez którego, i w którym jest wszelkie przebaczenie, wszelka łaska, wszelka chwała dla wszystkich pokutników i sprawiedliwych, dla wszystkich błogosławionych, współweselących się w niebie. Niech więc nam nic nie przeszkadza, nic nie oddziela ani niepokoi” (1Reg 22,9-10).
Chrystiana Anna Koba CMBB
fot. Agnieszka Mazurek