Wielki Tydzień, Oktawa, teraz Tydzień Miłosierdzia – cały ten okres jest dla mnie odkrywaniem ciągle na nowo miłości Pana względem mnie. Z jednej strony doświadczam przepaści jaka jest między mną a Jezusem, a z drugiej – miłości, która niweluje wszelki dystans – Bóg zniża się do mnie, staje się tak bardzo bliski…
W Wielki Piątek weszłam ze słowami Jezusa z modlitwy arcykapłańskiej: Ojcze sprawiedliwy! (…) Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich1. Słowa te noszę w sercu jako pragnienie Jezusa, które chce realizować w mojej codzienności, w moich nieudolnych próbach odpowiadania na Jego wezwania. Odczytuję to Słowo jako obietnicę, która nieustannie się wypełnia i będzie się nadal wypełniać w moim życiu, jako wyraz marzenia Ojca Miłosiernego względem mnie – aby Jego miłość wypełniała mnie całą…
Gdy patrzyłam na Jezusa podczas procesu i męki, odsłaniał się przede mną obraz człowieka całkowicie wypełnionego miłością. Całości dopełniły słowa Piłata, z prawdziwości których prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy: Oto Człowiek2… Jezus – właśnie On jest prawdziwym Człowiekiem, który nie oskarża, nie złorzeczy, nie osądza, lecz ciągle usprawiedliwia: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią3. Miłość, która zakrywa każdy mój grzech… Człowiek, którego wymarzył sobie Bóg, a którego obraz został we mnie tak bardzo zniekształcony i zatarty, którego ja sama nie jestem w stanie odzyskać. Staję więc pod krzyżem jako naczynie pełne octu4, doświadczając wielokrotnie, że o własnych siłach nie stać mnie na najmniejsze odruchy miłości… Naczynie wypełnione octem po brzegi tak, że najlżejsze jego potrącenie powoduje, że ocet się wylewa, nie tylko w sercu, ale także na innych… A On się mną nie gorszy, nie osądza, lecz ostatkiem sił szepcze: Pragnę5… Przyjmuje mój ocet, tą zepsutą miłość, która z dobrym winem nie ma nic wspólnego… Czyni to każdego dnia, wypowiadając kolejne „Pragnę”, przyjmując mnie bezwarunkowo z całą moją biedą i kruchością, znając doskonale prawdę o mnie… Wielokrotnie w mojej codzienności doświadczam, że jestem tym, kim jestem jedynie dzięki Jego miłosierdziu. Wiem, że zło nie jest rzeczywistością zewnętrzną, za którą odpowiedzialni są ci inni, ci obok… Nie… Zło kiełkuje w moim sercu i ja jestem za nie odpowiedzialna… A On wiedząc o tym, patrzy na mnie z taką samą miłością, nigdy nie odwracając z odrazą ode mnie swojego wzroku… Zna mnie doskonale… Wziął to całe moje zło na siebie i ciągle chce mnie mieć blisko, zapraszając do przyjaźni z sobą…
Przepiękna jest dla mnie wiadomość o tym, że po swoim zmartwychwstaniu Pan ukazał się Szymonowi6. Przyszedł do przyjaciela, który nie chciał Go znać, który Go zostawił w momencie krytycznym, wyparł się relacji, która przecież odmieniła całkowicie jego życie… Zawiódł… A Jezus przyszedł do niego tak po prostu, bez żalu, pretensji, wyrzutów, ale z przebaczeniem, ze swoją miłością… W ten sam sposób przychodzi do mnie, wciąż z nową wiarą, wciąż proponując mi podjęcie drogi z Nim od nowa, z obietnicą, że to nie ja… ale że to On pragnie wypełnić moje serce miłością Ojca… Pragnie tylko, bym oddała mu swój ocet, pozwoliła, by go skosztował, bym oddała Mu moje życie i moje serce, nie idealne, kochające, ale takie jakim ono jest dziś, teraz…
Laura OSCCap
Brak komentarzy