Pomimo licznych dramatycznych wydarzeń Maria Laurencja Longo nigdy się nie załamała, stawiając na pierwszym miejscu pragnienie wypełniania woli Bożej. Dzięki tej dyspozycyjności Ojciec Niebieski mógł objawić swoją bezwarunkową miłość do człowieka i poprowadzić ją drogami, których nigdy się nie spodziewała. Szlachcianka pociągała swoim świadectwem współczesnych sobie ludzi, prowadząc ich do spotkania z Chrystusem i włączając w szeroko zakrojoną działalność charytatywną. Również dziś jej historia może inspirować, zwłaszcza kobiety, aby z odwagą dawać się pociągać Miłości.
Maria Laurencja Longo urodziła się około 1463 roku w Katalonii. Właściwie nic nie wiemy o jej dzieciństwie. Już jako energiczna młoda kobieta, spełniona żona i matka trójki dzieci, podobnie jak inne zamożne szlachcianki, zajmowała się prowadzeniem domu, wychowywaniem potomstwa, zarządzaniem służbą i działalnością charytatywną.
Była głęboko wierzącą młodą damą, która wiele wymagała od siebie i od innych. Starała się gorliwie i z oddaniem wypełniać swoje obowiązki. Jej mąż, Jan, urzędnik królewskiej kancelarii, był szanowanym i zamożnym człowiekiem. Wydawało się, że nic nie może zakłócić ich szczęścia.
Paraliżująca trucizna
Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru, gdy jedna ze służących zatrudnionych w domu rodziny Longo z nieznanego powodu postanowiła otruć swoją panią. Gdy Maria podczas wydawanego balu poprosiła o wodę do picia, ta podała jej naczynie z trucizną. Mimo że otrzymała natychmiastową pomoc i uratowano jej życie, została unieruchomiona przez paraliż. Najprawdopodobniej jej układ nerwowy został uszkodzony przez rtęć lub ołów, które były popularnymi w tamtych czasach truciznami.
Po ludzku sytuacja była bardzo trudna. Młodą, pełną pasji życia kobietę pozbawiono możliwości dalszej aktywności. Maria nie załamała się jednak. Zmuszona do wycofania się z dotychczasowej działalności, poświęciła się modlitwie i prowadziła coraz głębsze życie duchowe.
Niebawem stanęła przed trudną decyzją. Jej mąż musiał towarzyszyć królowi Ferdynandowi Aragońskiemu w jego podróży do Neapolu. Maria nie chciała dopuścić do rozłąki ojca z rodziną. Z powodu paraliżu krewni i znajomi odradzali jej długą i wyczerpującą wyprawę. Po długim rozeznawaniu, dzięki radzie pewnego świątobliwego pustelnika, postanowiła jednak do niej dołączyć.
Cudowne uzdrowienie
4 września 1506 roku król Ferdynand Katolicki wyruszył z Barcelony ze swoją flotą składającą się z pięćdziesięciu galer. Na jednej z nich podróżowała rodzina Longo. Po zatrzymaniu się w portach Genui i Gaecie król ze swym dworem dotarł do celu 1 listopada.
Po trzymiesięcznej żegludze Maria i Jan mieli rozpocząć nowe życie w Neapolu. Jednak niebawem los kobiety znów się odmienił. W nieznanych okolicznościach zmarł Jan, pozostawiając ukochaną żonę i dzieci. Około czterdziestoletnia niepełnosprawna wdowa nawet w tak dramatycznych okolicznościach nie straciła wiary i nadziei.
Podjęła kolejną odważną decyzję wbrew radom bliskich. Pomimo paraliżu w 1509 roku spełniła swoje marzenie: wraz z córką Speranzą i jej mężem udała się w pielgrzymkę do Loreto. Od słynnego sanktuarium dzieliło ją prawie czterysta kilometrów niełatwej podróży. Trudno sobie wyobrazić, ile wysiłku i zmagań ją kosztowało, aby do niego dotrzeć.
Na miejscu, podczas mszy świętej, kapłan przeczytał fragment Ewangelii opisujący uzdrowienie paralityka. Gdy wypowiadał słowa: „mówię ci, wstań”, Maria poczuła nową siłę w unieruchomionych od lat kończynach i stanęła na własnych nogach. Jej wytrwałość i wierność zostały hojnie nagrodzone przez Boga cudownym uzdrowieniem.
Pani Longo pozostała w Loreto kilka dni. Przyjęła tu imię Laurencja i wstąpiła do Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka.
Siła ducha
Jako tercjarka franciszkańska Maria Laurencja, zdrowa i pełna sił, powróciła do Neapolu. Z nową energią zajęła się prowadzeniem domu i coraz szerszą działalnością charytatywną. Podjęła się również wychowania osieroconej przez obydwoje rodziców sześcioletniej hrabianki Marii z Cardony. W tym czasie dał się poznać nie tylko jej talent organizatorski, ale również silny duchowy wpływ, jaki wywierała na swoje otoczenie. W równym stopniu dbała o potrzeby pracowników i służących dworu wszystkich szczebli: paziów, sekretarzy czy niewolników. Doprowadzała do nawrócenia i przyjmowania chrztu nawet niewolnice pochodzące z krajów muzułmańskich czy dalekowschodnich.
Na dworze Cardony Maria Laurencja nawiązała stosunki z grupami władzy neapolitańskiej i hiszpańskiej. Okoliczności te okazały się opatrznościowe, gdy Pan powołał kobietę do podjęcia wielkiego dzieła.
Na początku XVI wieku w Neapolu znajdowało się wiele szpitali, z których każdy mógł pomieścić piętnastu lub co najwyżej dwudziestu pacjentów. Jedynym wyjątkiem był szpital pod wezwaniem Zwiastowania, który mieścił około siedemset dzieci i zgodnie ze statutem mógł też przyjmować chorych, ubogich i pielgrzymów, ale nie tych, którzy cierpieli na choroby zakaźne lub rany cięte i spowodowane bronią palną.
W tym czasie nie było jeszcze szpitala dla chorych na syfilis. Ta nieuleczalna choroba wywoływała zmiany skórne, wrzody, dotkliwe cierpienie i deformację stawów. Rozprzestrzeniła się w formie epidemicznej we Włoszech w latach 1495-1497 po dotarciu do Neapolu Karola VIII, króla Francji. Z tego powodu powszechnie nazywano ją chorobą galijską lub francuską.
Z powodu dużej liczby zarażonych tą nieuleczalną chorobą najpierw w Genui, a następnie w Bolonii i innych włoskich miastach zaczęły powstawać szpitale dla nich przeznaczone. Inicjatorem tego dzieła był genueński notariusz Hektor Vernazza, duchowy syn Świętej Katarzyny z Genui, który w tym mieście założył Towarzystwo Miłości Bożej i dzieła z nim związane.
Około 1517 roku Vernazza przybył do Neapolu i tu z pomocą zamożnej i posiadającej konieczne koneksje Marii Laurencji rozpoczął starania o założenie szpitala dla nieuleczalnie chorych. Najpierw uzyskano pozwolenie papieskie, a następnie zbierano konieczne fundusze. Wkrótce w działania zmierzające do założenia, a potem rozszerzania działalności szpitala zaangażowało się wiele osób i towarzystw.
Misja od Boga
Maria Laurencja uznała, że jej pomoc w uruchomieniu szpitala nie jest już niezbędna i postanowiła prowadzić życie modlitwy w odosobnieniu. Vernazza jednak nie chciał zgodzić się na jej odejście. Kobieta miała wiele cech, które gwarantowały kontynuowanie i rozwój dzieła. Znana była bowiem z talentu do zarządzania, wrażliwości społecznej, silnej woli, odpowiednich znajomości i, co ważne, była wolna od więzów rodzinnych.
Genueński notariusz pokonał opór Marii, powtarzając, że jej zaangażowanie w to dzieło jest wolą Bożą. Jak donosi jedna z kronik, potwierdził to sam Pan Jezus. Pewnego dnia podczas modlitwy kobieta usłyszała Jego głos. Zapytał: „Czy kochałaś swojego męża?”. Odpowiedziała: „Mira” (tzn. „Oczywiście, że go kochałam”). On pytał dalej: „Czy kochasz swoje dzieci?”. Ponownie odpowiedziała: „Mira”. Wtedy dodał: „A dlaczego nie kochasz mnie, który wyświadczyłem ci tyle łask i dałem ci też zdrowie?”. Maria odczytała w tych słowach Chrystusa zaproszenie do umiłowania Go w ubogich i służby na ich rzecz.
Gdy oddała się z całym zapałem dziełu, Hektor Vernazza niespodziewanie opuścił Neapol. Kobieta zarządzała szpitalem sprawnie, dbała o zdrowie ciała i duszy licznie przyjmowanych do niego kobiet i mężczyzn, dając świadectwo wiary nie tyko w tym mieście, ale również daleko poza jego granicami.
Modlitwa i ciężka praca
Maria właściwie przeprowadziła się do szpitala. Starała się o środki materialne, ale również osobiście pielęgnowała chorych, okazując im wiele czułości i cierpliwości. Całymi dniami trwała przy łóżkach pacjentów, a nocami zamykała się w swym małym pokoju, gdzie spędzała czas na rozmowach z Bogiem. Prowadziła surowy tryb życia, często poszcząc i nieustannie oddając się ciężkiej pracy i modlitwie.
W czasach, gdy nie było to tak oczywiste jak dziś, dbała o higienę, co kilkakrotnie uchroniło personel szpitala i chorych od szerzących się w Neapolu epidemii.
Szpital kilkakrotnie zmieniał swoją siedzibę i był rozbudowywany, gdyż pacjentów przybywało. Pani Longo ofiarowała nie tylko wszystkie swoje siły, ale również znaczny majątek. Dbała o zapewnianie codziennego wyżywienia dla chorych, lnu i konopi potrzebnych do opatrunków, nadzorowała pracę lekarzy, chirurgów, kierowała również pracą urzędników i wszystkich posługujących w szpitalu.
Jej posługa była zatem wszechstronna, wymagała pełnego zaangażowania, niezwykłych zdolności i całkowitego oddania swoich sił i czasu. Maria Laurencja nie żałowała ich, służąc chorym i potrzebującym. Nie ustawało w niej pragnienie życia całkowicie oddanego kontemplacji, ale, posłuszna prowadzeniu Bożemu, angażowała się w kierowanie szpitalem.
Plany na jesień życia
Bliska relacja z Chrystusem, pielęgnowana przez codzienną modlitwę, częste uczestniczenie w liturgii i karmienie się słowem Bożym dawały siłę Marii Laurencji do znoszenia codziennych trudów z cierpliwością i miłością. Była łagodna i stanowcza. Potrafiła dotrzeć do zamożnych i wpływowych osób, których pomoc materialna i wpływy były niezbędne do prowadzenia szpitala, a także do pacjentów, których często potrafiła skłonić do zmiany życia.
Mogłoby się wydawać, że sześćdziesięcioletnia, tak bardzo doświadczona przez los i zmęczona kobieta, stopniowo przygotowywała się do spokojnego spędzenia jesieni życia. Nic bardziej mylnego. Bóg chciał ją prowadzić jeszcze dalej w swoich planach. Czekały na nią nowe wyzwania…
Judyta Katarzyna Woźniak OSCCap, tekst opublikowany w: Głos Ojca Pio 5 (143) wrzesień/październik 2023
Polecamy: glosojcapio.pl oraz: e-serafin.pl